Dużo czy mało, drogi czy tani – komunijne dylematy. #BLOG

Maj – jak co roku – otwiera tak zwany sezon komunijny. To tu, to tam słychać, jak rodzice przejmują się przygotowaniami do tego sakramentu, pierwszą spowiedzią, egzaminem z pacierza i tym, czy dziecko na pewno zrozumie sens tak głębokiego religijnego wydarzenia…

Ech. Jak pięknie byłoby, gdyby głowy rodziców dzieci przystępujących do Pierwszej Komunii Świętej zaprzątały tylko te duchowe sprawy. A tu tymczasem trzeba z odpowiednim wyprzedzeniem zaprosić gości, zarezerwować salę, wybrać catering, zamówić tort, zatroszczyć się o odpowiednią rozrywkę dla najmłodszych gości, no oczywiście i odpowiedzieć na kilka czy kilkanaście pytań dotyczących wymarzonych prezentów…

A tymczasem dziecko… jak to dziecko – zamiast zgłębiać duchową strawę i przejmować się pierwszym prawdziwym spotkaniem z Panem Jezusem – zastanawia się właśnie nad owymi prezentami. Bo czy babcia na pewno zapamiętała nazwę wymarzonego roweru? Czy dawno niewidziana chrzestna da w prezencie „kasę” czy może jakiś wypasiony zegarek, smartfona, a może tablet?… I co jeszcze „superowego” można dostać na Komunię?

Sama miałam dość wystawną komunię i nawet te 20 lat temu dostałam w prezencie dość pieniędzy, żeby kupić sobie rower Wigry 3 i wymarzony dwukasetowy magnetofon… Ale dopiero jako dorosła zaczynam dostrzegać, że chyba coś tu jest nie tak? Już od kilkunastu lat większość z dorosłych zdaje się nie pamiętać, po co tak naprawdę jest Komunia Święta. Z jednego z najważniejszych sakramentów uczyniliśmy imprezowo-komercyjne wydarzenie. Założę się, że większość dzieci nie czeka na Pana Jezusa, tylko na prezenty (ja też tak czułam, sens tego sakramentu zrozumiałam dopiero jako nastolatka). A winni takiego stanu rzeczy jesteśmy my – dorośli.

Ktoś kiedyś zaczął dawać upominki z okazji Komunii Świętej, zapewne dlatego, żeby dziecko wiedziało, że jest to niezwykłe wydarzenie. A jakie czasy, takie prezenty: zamiast skromnych zegarków i prostych zabawek, dzisiaj dajemy drogie rowery, gadżety elektroniczne i prześcigamy się, kto da więcej „kasy”.

Od wielu koleżanek słyszałam już, że „u nas chrzestni dają co najmniej 500-1000 zł”. 1000 zł?? To co taki chrzestny da w prezencie ślubnym?? 10 tysięcy czy od razu samochód? Tak, celowo przesadzam. Rozumiem prezenty z okazji ślubu – na tak zwaną nową drogę życia. Ale drogie prezenty dawane dzieciom z okazji Komunii to zwyczajne rozpuszczanie i uczenie materialistycznego podejścia do życia.  Bo po co dziecku rower z okazji Komunii?? Żeby mógł jeździć do kościoła? Zegarek, żeby się nie spóźnił, a tablet, żeby odmawiał z niego pacierz?? Naprawdę nie widzę wyraźnej przyczyny takiego postępowania. Może ktoś kiedyś zdoła mi to wytłumaczyć…

Tymczasem sama poddaję się takim zwyczajom. Bo koło się nakręca: wszyscy ileś tam dają, więc i ja nie będę gorsza, bo uznają mnie za skąpą zwariowaną reformatorkę, jeśli kupię takiemu dziecku tylko łańcuszek z medalikiem. Świetnie, jeśli dziecko jest mądre i potrafi docenić drogi prezent, szczerze za niego podziękować i cieszyć się nim przez długi czas. Gorzej, jeśli musimy bogato obdarować małego rozpieszczonego niewdzięcznika.

Impreza z okazji komunii, przyzwolenie kościoła na cała tę sytuację oraz to, że dziecko w II czy III klasie szkoły podstawowej jest za młode, żeby zrozumieć tak doniosły sakrament to sprawy, które również wymagałyby od dorosłych głębszej refleksji. Ale o tym w następnym odcinku.