O karmieniu piersią i rodzicielstwie bliskości – wywiad z Magdaleną Słomą

Magdalena Słoma to położna rodzinna, która zawodowo zajmuje się także doradztwem laktacyjnym. Jako położna, pracująca wcześniej na oddziale noworodkowym oraz w podstawowej opiece zdrowotnej, a także mama dwóch córek, ma ogromną wiedzę i kompetencje dotyczące opieki nad małymi dziećmi. Jest również entuzjastką rodzicielstwa bliskości i noszenia w chuście.

Magda to niezwykle ciepła i roztaczająca wokół siebie pozytywną energię Podlasianka. W dodatku kobieta-aktywistka, która nie boi się wyzwań, nawet wpuszczenia do domu dziennikarki i fotografa sześć tygodni po własnym porodzie! Przyjęła nas bardzo domowo, pomimo, że trochę zakłóciłyśmy jej końcówkę połogu. Obie z dziećmi na rękach mogłyśmy dzięki temu porozmawiać o tym, co nam w tym momencie najbliższe: karmieniu piersią i rodzicielstwie.

Zajmuje się pani doradztwem laktacyjnym w naszym mieście. Czy białostoczanki poszukują takiej pomocy? Z jakimi najczęściej problemami się zgłaszają?

W naszym mieście jest duży potencjał jeśli chodzi o pracę doradcy laktacyjnego. Praktycznie każda kobieta, która właśnie urodziła, potrzebuje takiego wsparcia tuż po porodzie lub w pierwszych tygodniach karmienia. Wynika to z tego, że nie uzyskują takiej pomocy na starcie w szpitalu. Problemy nawarstwiają się, ale jeśli jest determinacja do karmienia, to mamy szukają wsparcia, najczęściej właśnie u konsultantów i doradców laktacyjnych. Szacunkowo mogłabym powiedzieć, że jakieś 90% matek karmiących i chcących dalej karmić, szuka pomocy.

Czyli telefon dzwoni często, kiedy pani pracuje? Bo teraz, na macierzyńskim, domyślam się, że jest przerwa.

Tak, dzwoni. Tym bardziej, że jest coraz więcej porodów, a więc i coraz więcej problemów laktacyjnych. Szkoły rodzenia, które są w Białymstoku nie do końca przygotowują pod względem praktycznym. Teoretycznym jak najbardziej. Później to, z czym się mierzą mamy w szpitalu, jest takim zderzeniem z rzeczywistością.

To prawda. Wiem po sobie.

Nic się nie zmienia niestety.

No właśnie. Dwa razy miałam dość nieprzyjemne doświadczenia z próbą dokarmiania dzieci mlekiem modyfikowanym w szpitalu, „bo inaczej nie wyjdziecie do domu, jeśli dziecko za dużo spadnie z wagi”. Przy drugim dziecku nie dałam się nabrać i oczywiście (pomimo niedokarmiania sztuczną mieszanką) wyszliśmy normalnie po dwóch dobach. Dlaczego w polskich szpitalach takie dokarmianie jest na porządku dziennym, zamiast fachowych porad laktacyjnych? Czy to wynika z braku szkolenia kadry?

To jest ta stara szkoła laktacyjna. Poradnictwo laktacyjne jest dosyć młode, nie wszyscy się szkolą i aktualizują wiedzę, bo to wymaga wysiłku. Czasem zalecenia są zupełnie „prehistoryczne”. Dokarmianie jest w dużej mierze wygodą personelu, a nie faktycznym wskazaniem ze względu na zdrowie dziecka. Często cierpią na tym mamy i ich laktacja, bo wtedy trzeba naprawdę dużego poświęcenia i wysiłku, żeby karmienie się udało.

Czyli szpitalowi łatwiej jest zaproponować dokarmianie zamiast zapewnić fachową pomoc laktacyjną. Niby na oddziale jest pokój doradcy laktacyjnego, ale jest pusty, nie ma do kogo przyjść.

Fachowa pomoc wymaga też udzielenia wsparcia emocjonalnego i po prostu chęci, a dokarmianie to doraźna pomoc, którą wybiera personel, lecz niekoniecznie przyniesie to powodzenie w laktacji. Ale dużo też zależy od świadomości mam. Coraz częściej zachęcam kobiety ciężarne, by spotkały się z doradcą laktacyjnym zanim pojawią się problemy. Bo dużej części tych problemów można po prostu uniknąć. Jeśli mamy interesują się tym tematem dużo wcześniej przed porodem, to idą z innym nastawieniem do szpitala i są w stanie więcej wypracować, bo po prostu są świadome tego, co je może czekać. Bywa także, że są bardziej pewne w niedokarmianiu dziecka i wiedzą więcej o fizjologii laktacji.

A te problemy, których można uniknąć… Jakie to są problemy najczęściej?

Mogę je podzielić na problemy ze strony mamy i problemy ze strony dziecka. Są też problemy ze strony dziecka wynikające z jego stanu zdrowia, ale wtedy mama nic nie może na nie poradzić i potrzebna będzie fachowa pomoc doradcy laktacyjnego czy pediatry.

Ale są też takie problemy, które są następstwem niedostatecznej opieki i wsparcia w szpitalu. Czyli na przykład niedobór pokarmu czy trudności w przystawianiu. Problem, który bardzo często się pojawia w późniejszych tygodniach jako konsekwencja dokarmiania, to odmowa ssania lub karmienie mieszane. Głównie z tym się mierzę. Mamy chcą wrócić do bezpośredniego wyłącznego karmienia piersią, bo była butelka i dokarmianie. No i próbujemy to zmienić.

Dzieci czasem wolą butelkę, bo jest łatwiej.

Dzieci zawsze wybierają to, co jest łatwiejsze. Pierś wymaga dużego wysiłku i nauki. Jeżeli porządek jest zaburzony w ten sposób, że w pierwszych czterech tygodniach dziecko najpierw dostaje butelkę, a dopiero potem pierś, to często zostaje przy tym, co jest łatwiejsze. Z butelki leci szybciej, łatwiej ją chwycić, nie trzeba się trudzić jak przy piersi. A to pierś powinna być wzorcem od urodzenia. Nawet najtrudniejsza pierś, np. z wklęsłymi brodawkami może wykarmić dziecko. Kiedy dziecko się rodzi, to nie wie, że są inne sposoby, inne metody i inne piersi. Nie ma żadnego wyobrażenia o tym, jaka ma być brodawka i jaka ma być pierś. Więc jeżeli mama przystawia dziecko do piersi bezpośrednio i jak najwięcej je karmi, to dziecko po prostu uczy się tego wzorca i uczy się karmienia.

Przez pierwszy miesiąc noworodek często „wisi przy piersi” non stop. Czasem trwa to nawet dłużej niż miesiąc czy dwa. Wiele matek odbiera to jako sygnał, że ma mało pokarmu i duża część z nich rezygnuje przez to z karmienia, ale częściej powodem jest zupełnie co innego, prawda?

Tak. Tutaj też ta stara szkoła troszeczkę miesza, bo mamom już w szpitalu przekazywana jest informacja, że dziecko powinno jeść według zegarka, czyli powinno być przystawiane co dwie, trzy godziny i wtedy będzie najedzone, bo tak wygląda rytm karmień. Ale nie mówi się o tym, że dziecko chce być przystawione do piersi tylko dla samej bliskości, kontaktu z mamą. Trzeba o tym pamiętać, że pierwsze trzy miesiące to tak zwany czwarty trymestr. Dziecko, które dopiero co się urodziło, potrzebuje kontaktu, zapachu matki, czucia i słuchania bicia jej serca. Przystawianie do piersi to wszystko umożliwia.

Jeżeli technika przystawiania jest sprawdzona i dziecko prawidłowo ssie, a pomimo to ma potrzebę tego „wiszenia”, to oczywiście może to robić i należy mu na to pozwolić, bo to też jest stymulacja laktacji. Są dzieci z różną masą urodzeniową, z różnymi potrzebami, z różnym temperamentem. Niektóre będą długodystansowcami, jedzącymi długo z rozkoszą, a inne będą zadaniowe – po przystawieniu będą jadłu 10-15 minut i koniec. A potem według zegarka można już szacować, kiedy będzie następne karmienie.

Zawsze mówię mamom, że te pierwsze cztery-sześć tygodni, to czas, który kręci się wokół karmienia. Na tym trzeba się skupić, odłożyć wszystko inne na bok, by nauczyć się rozpoznawać potrzeby dziecka. Wtedy właśnie możemy uniknąć problemów z niedoborem pokarmu. Kiedy nie będziemy decydować o tym, jak często i jak długo ma jeść dziecko.

Trzeba się więc nastawić tak, że odpuszczamy sobie wszystko, może być nieposprzątane i niepozmywane, ważne, by dziecko odpowiednio stymulowało laktację, prawda?

To trzeba zrobić! Dla dobra dziecka i laktacji. Najlepiej mieć taki plan połogu, żeby nie zaprzątać sobie głowy drobiazgami, zorganizować sobie pomoc do sprzątania i gotowania. Kto inny może nam posprzątać czy ugotować, ale nikt za nas nie nakarmi dziecka, jeśli chcemy karmić piersią. Trzeba pozwolić sobie na taki właśnie połóg: dosłownie leżenie z dzieckiem w łóżku. Jeśli tylko istnieje taka potrzeba. Niestety żyjemy w takich czasach, że żąda się od kobiety, by w krótkim czasie po porodzie się zregenerowała, od razu wychodziła na spacer, była aktywna, szybko powracała do formy. Niestety tego nie da się zrobić, jeśli potrzebą dziecka jest bycie przy piersi. Więc ten początkowy czas trzeba na to wykorzystać, pamiętając też o tym, że tak nie będzie wyglądało całe nasze macierzyństwo! Dzieci mają swoje potrzeby rozwojowe i to z tygodnia na tydzień się zmienia.

Też się w trudnych chwilach pocieszam: to minie.

Tak. To złote hasło macierzyństwa! [śmiech]

Dlaczego warto przetrwać początkowe trudne miesiące?

Warto przetrwać te pierwsze tygodnie na przykład po to, żeby potem móc zadecydować, ile czasu to karmienie ma trwać. Wiemy, jakie są zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia. Według niej karmienie piersią powinno trwać dwa lata albo i dłużej, w zależności od tego, jak sobie życzy mama lub dziecko. To że karmienie powinno trwać do 6 miesiąca życia to jakieś zamierzchłe stwierdzenie. Wynika ono z tego, że dla większości kobiet karmienie kończyło się właśnie mniej więcej po trzech miesiącach, a było to związane ze skokiem rozwojowym i dokarmianiem, czasem także z przedwczesnym rozszerzaniem diety u niemowlaka. No i takie błędne przekonanie niestety trwa w wielu środowiskach do dzisiaj.

Jeżeli jednak te pierwsze tygodnie poświęcimy na karmienie i przetrwamy ten pierwszy skok, to będziemy mogły karmić dłużej. Jak długo? To już decyzja mamy i dziecka. Nie ma tutaj górnego limitu, jeśli chodzi o długość karmienia, bo wiemy, że skład mleka dostosowuje się do wieku dziecka na każdym etapie. Dlatego to, ile będziemy karmić zależy od tego, ile będzie chciała to robić mama albo od tego, czy dziecko nie odstawi się wcześniej. Minimum rok – tak mówią zalecenia i tak robi się na przykład w Skandynawii, gdzie świetnie promuje się karmienie piersią i gdzie naprawdę duży odsetek kobiet karmi.

Jedna z zalet karmienia to wygoda – wszędzie mam ze sobą pokarm, nie muszę wyparzać butelek i nosić ze sobą mleka modyfikowanego. Ale co jeszcze daje karmienie matce i dziecku?

Na pewno daje to korzyści zdrowotne, np. odporność. Mleko dostosowuje się do dziecka, są w nim przeciwciała, które są „niepodrabialne” i jeśli chodzi o skład mleka modyfikowanego, to nigdy ich w tej puszce się nie znajdzie. W mleku matki są też m.in. hormony wzrostu i komórki macierzyste, niedawno odkryte. Mleko jest więc naturalną szczepionką i lekiem. Jeśli zaś chodzi o zdrowie mamy, to laktacja działa korzystnie, bo chroni przed wieloma chorobami przewlekłymi, np. zmniejsza prawdopodobieństwo zachorowania na nowotwory czy osteoporozę. Są to choroby, które mogą pojawić się dużo później, po karmieniu, już w okresie menopauzalnym. A jednak karmienie piersią to parasol ochronny. Im dłuższe karmienie, tym większa ochrona.

Przytoczę teraz za Hafiją, która na swoim blogu podała dane z 2016 roku, mówiące o tym, że tylko 10% polskich matek karmi piersią w szóstym miesiącu życia dziecka. Czyli bardzo niewielu kobietom udaje się dociągnąć karmienie do szóstego miesiąca, nie mówiąc już o zakładanym minimum, czyli roku! Czy ze swojej praktyki wie pani mniej więcej jak to wygląda w naszym mieście? Z kobiet, które pani odwiedza – jak wielu udaje się trzymać tych wytycznych?

To dobre pytanie. Pracuję też w przychodni lekarza rodzinnego jako położna środowiskowa, więc zajmuję się mamami od momentu po porodzie do końca połogu, czyli do szóstego tygodnia po porodzie. Na podstawie tych moich wizyt mogę powiedzieć, że blisko sto procent kobiet, które urodziły, zaczyna karmić piersią i chce karmić piersią. I na początku to się udaje – lepiej czy gorzej. Potem, podczas moich wizyt patronażowych, przy wsparciu i rozwiązywaniu problemów, karmienie nadal trwa, ale mogłabym się pokusić o taką teorię, że po szóstym tygodniu laktacja często zaczyna wygasać… Pojawiają się różne problemy, które często po prostu nie są rozwiązane, bo już nie ma wsparcia, nie ma wizyt położnej.

Bo wizyty położnej są refundowane tylko w czasie połogu…

Wizyty patronażowe obowiązują tylko w okresie ośmiu tygodni po porodzie. Porady laktacyjne po tym okresie nie są w koszyku świadczeń gwarantowanych przez NFZ, co w praktyce oznacza, że kobieta szuka takiej pomocy prywatnie.

Czyli ze strony państwa w zasadzie brak jest starania o to, by Polki karmiły piersią?

Niestety tak to wygląda. Nie mamy żadnej polityki karmieniowej, marketing mleka modyfikowanego jest w każdym szpitalu, nie tylko w Białymstoku, a to się niestety negatywnie przekłada na wskaźnik karmienia piersią.

Czyli w Białymstoku też pani zauważa, że jednak niewiele matek kontynuuje karmienie do szóstego miesiąca i dalej?

Niewiele. Musiałabym się pokusić o zrobienie takich badań, ale po szóstym tygodniu coraz mniej mam karmi, m.in. przez to, że u dzieci pojawiają się różne problemy rozwojowe i często niespokojne zachowanie dzieci odbierane jest jako problem z laktacją. Dzieci są wtedy głównie pod opieką pediatry. (Bo nie każdej mamie przyjdzie do głowy, by zasięgnąć fachowej porady laktacyjnej. Niektóre nie wiedzą że taki doradca istnieje, niektóre nie mogą sobie pozwolić na prywatne wizyty…). Wracając do opieki lekarskiej: niestety nie wszyscy pediatrzy mają wiedzę laktacyjną, nie wszyscy ją aktualizują, więc często sami przyczyniają się do tego, że mamy (bez odpowiedniego wsparcia) kończą karmienie. Niestety.

Czasem rezygnacja z karmienia piersią wiąże się z mityczną „dietą mamy karmiącej”. Kobiety boją się, że karmiąc piersią, nie mogą jeść normalnie, bo składniki pokarmowe przenikające do mleka mogą zaszkodzić dziecku. Jak to jest z tą dietą matki karmiącej?

Nie zalecam żadnych diet, aczkolwiek zawsze pytam o alergie w rodzinie, bo one są często genetyczne i trzeba mieć to na uwadze. Warto też obserwować, jak się zachowuje dziecko w tych pierwszych sześciu tygodniach i wtedy zwracać uwagę, co jemy, co nam służy. Dlatego myślę, że bez sensu jest na starcie wystrzeganie się wszystkiego, bo to tylko utrudnia późniejsze rozszerzanie diety. Najlepiej jeść zdrowo, jak najmniej żywności przetworzonej, dieta powinna być zbilansowana, żeby mama miała siłę karmić.

Mitem jest to, żeby unikać kapusty czy warzyw strączkowych, bo to może wzdymać tylko mamę, ale jej gazy nie przechodzą do mleka. Dziecko bez względu na to, co mama je i tak może czasem reagować płaczem (nawet na ryż i kurczaka), ponieważ ma niedojrzały układ trawienny. Niedojrzałość jelit występuje u każdego dziecka przynajmniej przez 3 miesiące, ale różnie się manifestuje. Czasami problemy mogą trwać dłużej, jednak karmienie piersią pełni funkcję ochronną dla jelit dziecka. Normą jest, że w tym czasie mogą pojawić się dolegliwości brzuszkowe i raczej należałoby działać doraźnie – masować brzuszek, nosić w chuście, niż eliminować wszystko z diety, bo wtedy mamy i nieszczęśliwe dziecko, i nieszczęśliwą mamę, i koniec laktacji.

No właśnie – noszenie w chuście nasuwa kolejny temat. Jest pani zwolenniczką rodzicielstwa bliskości. Dlaczego?

Myślę, że rodzicielstwo bliskości jest naturalną potrzebą dziecka. Jeżeli się w nią wsłuchujemy, to ułatwiamy sobie start, całe macierzyństwo i późniejsze wychowanie. Jest po prostu łatwiej, to jest moim zdaniem takie naturalne. To nie jest jakiś wymyślony trend, jakieś nowe zasady, które mają ”tresować” nam dzieci, tylko wręcz przeciwnie.

Może nie wszystkie czytelniczki będą wiedziały, o czym mówimy: chodzi tu o wspólne spanie, noszenie w chuście, długie karmienie piersią. Jakie są jeszcze główne filary rodzicielstwa bliskości?

To są główne filary, bo to one zapoczątkowują nam macierzyństwo. Są podstawowymi potrzebami dziecka… Dziecko potrzebuje kontaktu z mamą, kiedy śpi, bo wtedy czuje się bezpieczne, potrzebuje karmienia piersią, żeby zaspokoić swój głód, ale też potrzebę bliskości. Te filary odpowiadają na potrzeby dziecka i jeżeli je zaspokajamy, to łatwiej nam funkcjonować.

A nie jest tak, że w przyszłości, kiedy dziecko skończy rok czy dwa lata, to będziemy mieli problem z jego wychowaniem? Bo np. nie umie samo spać?

Myślę, że należałoby się wczytać w badania, które są publikowane. Jeżeli pozwalamy na takie rodzicielstwo bliskości sobie i dzieciom, to tak naprawdę dzieci są później szczęśliwsze – to właśnie pokazują badania. Że dzieci mają większe poczucie bezpieczeństwa, większą pewność siebie. Czyli wręcz przeciwnie, rodzicielstwo bliskości stoi wbrew obawom, o których się słyszy, że „dzieci będą takie nieodczepialne, nie będą samodzielne”. Rodzicielstwo bliskości pozwala na to, aby dzieci się usamodzielniły w swoim czasie.

Inna sprawa: nasze społeczeństwo nie jest do końca gotowe na taki typ rodzicielstwa. Czasem słyszę opinie, że nosząc dziecko w chuście przyzwyczajamy je do noszenia, że później przez cały czas będzie musiało być noszone i nie będzie spać w łóżeczku. Zapomina się o tym, że to jest potrzeba dziecka na „tu i teraz” – teraz chce być noszone, bo jeszcze nie umie chodzić. Później zaczyna się raczkowanie, dziecko wchodzi na inny etap i to noszenie już nie jest tak potrzebne, jak na początku. Pamiętajmy, że nic nie możemy zrobić na siłę dziecku, bo ono zawsze będzie protestować, kiedy nie trafimy w jego potrzebę.

A dlaczego poleca pani noszenie w chuście?

Oprócz niezwykłej bliskości i wygody dla mamy, która ma dwie wolne ręce i może coś zrobić w domu, chusta działa też zdrowotnie na dziecko, bo przede wszystkim jest to profilaktyka dysplazji stawów biodrowych. Ortopedzi już zaczynają o tym mówić. Często prawidłowe noszenie w chuście ratuje bioderka i niepotrzebna jest wtedy profilaktyka w postaci np. szerokiego pieluchowania. No ale chusta to przede wszystkim ta cudowna bliskość i poczucie bezpieczeństwa dla dziecka.

A na koniec pytanie o nasze miasto. Lubi pani Białystok i życie w nim?

Czuję się nierozłączna z Białymstokiem, nie planowałam studiować poza miastem ani szukać pracy poza Białymstokiem. Jestem stąd i najbardziej podoba mi się w naszym mieście to, że nie jest ono anonimowe, tutaj wszyscy praktycznie się znają, jest duża szansa, żeby coś zorganizować z kimś znajomym. Ci znajomi ciągle się przewijają w różnych dziedzinach, więc dzięki temu, że się znamy, jest łatwiej i przyjemniej. Potencjał do pracy jak najbardziej jest, więc trzeba to wykorzystać, by pomóc innym. Poza tym nasze miasto bardzo prężnie się rozwija pod względem architektury i infrastruktury, a także kulturalnie, więc nie mam takiej potrzeby, by szukać szczęścia gdzie indziej.

Dziękuję bardzo i życzę wszystkiego dobrego!

Dziękuję!

Rozmawiała Buhasia

Zdjęcia: Kobiecy Białystok / Joanna Dąbrowska (PhotoAngel)