Kilkunastominutowe kolejki pod przedszkolem, „oddawanie” dziecka w drzwiach, płacz dzieci i stres rodziców

Tak mniej więcej wyglądały poranki w pierwsze dni września w niektórych (podkreślam: niektórych!) białostockich przedszkolach. Oto co pandemia zrobiła z uczuciami części osób, administrujących naszymi miejskimi placówkami.

Przyznaję, że celowo zaczynam ten tekst w sposób nieco sensacyjny. Przecież krzywda dzieci to jeden z najlepszych clickbaitów.

Ale moim celem jest po prostu zwrócenie uwagi na to, w jaki sposób pandemia wpłynęła na adaptację dzieci w przedszkolach, a nie – robienie nagonki na przedszkola. Dzięki takiemu tytułowi może nieco więcej osób zainteresuje się sprawą. Nowo przyjęte dzieci nigdy nie mają lekko, a w tym roku mają jeszcze ciężej.

 

Jak jest?

Z adaptacją w polskich przedszkolach zawsze bywało różnie. Stan idealny często osiągany jest tylko w prywatnych przedszkolach, którym naprawdę zależy na poprawnej adaptacji dzieci.

Mam dwoje dzieci i cztery adaptacje za sobą (dzieci uczęszczały do żłobka, córka skończyła już przedszkole, a syn je zaczyna).

Żadna z tych adaptacji nie była łatwa. Przykro mi, że w państwowych placówkach, które ogólnie mają dobre opinie, adaptacja odbywa się na zasadzie odbierania dziecka w drzwiach. Mówię tu o żłobku (w przedszkolu jest nieco lepiej, ale też nie jest idealnie). Przy córce, która była pierwszym dzieckiem, przepłakałam cały dzień po tym, jak pani wyrwała mi ją w drzwiach i zamknęła je przed nosem. Nie pożegnałam się z nią nawet, bo byłam przekonana, że przecież wejdę z nią do sali. Jakże się zawiodłam. Zapewne przez to, że nie mogliśmy nawet być w szatni, gdyby dziecko nas potrzebowało, adaptacja mojej córki w żłobku była bardzo trudna i trwała miesiąc. Przy synku było podobnie.

Dzięki ich doświadczeniu w żłobku, pójście do przedszkola nie było już tak trudne (dla córki w ogóle).

Syn poszedł pierwszy raz do przedszkola 1 września tego roku. Jest bardzo socjalnym dzieckiem, lubił żłobek. Ale nowe miejsce, nowe dzieci i nowe panie zestresowały go na tyle, że płakał bardzo i nie chciał iść z panią do sali. Kolejka (choć krótka) przed przedszkolem też pewnie miała na to wpływ.

I tu wkracza w końcu reżim sanitarny, przez który w szatni na raz może przebywać jeden rodzic, góra dwoje (zależy od wielkości pomieszczenia). Stąd kolejki przed przedszkolami, które podobno (przed dużymi placówkami) trwały nawet kilkanaście-kilkadziesiąt minut, a w bardzo dużych miastach nawet i dwie godziny! Na miejscu zestresowanego dziecka próbowałabym uciec, więc nie dziwię się, że niektóre stały i płakały.

Po dostaniu się do szatni sytuacja często wcale się nie poprawiała.

P., jedna z mam z białostockiej grupy dla rodziców na Facebooku, która zgodziła się udzielić wypowiedzi, tak relacjonuje pierwszy dzień w przedszkolu: U nas można wejść z dzieckiem do szatni, przy schodach pani odbiera dziecko i prowadzi na górę. Żadnych dni adaptacyjnych nie było, 1.09 nie można było zabrać dziecka wcześniej – musiało być do 14.30, bo od tej godziny pani woźna wraca dopiero na dyżur, by przyprowadzać dzieci z góry.

Nowo przyjęte dziecko od razu na cały dzień w przedszkolu?!

U nas nie było tak źle. Mogliśmy być z synkiem w szatni oboje i tak długo, aż zdecydował się iść z panią. Mogliśmy go też zabrać po 2-3 godzinach. Może dlatego już pierwszego dnia stwierdził, że przedszkole jest fajne, a i panie powiedziały, że po porannym stresie potem zachowywał się jak „stary przedszkolak”. I tak było w kolejne dni.

Ale są rodzicie, którzy i 1 września, i w kolejne dni, przeżywali razem z dzieckiem koszmar.

M., kolejna mama trzylatka, który poszedł w tym roku do państwowego przedszkola, opowiada: Panie traktowały odbieranie dzieci jak taśmę produkcyjną. Nie było czasu na wyjaśnienia, tłumaczenie czy pocieszanie. Dziecko musiało iść do sali, a jak nie, to „proszę wracać z dzieckiem do domu!”. Oczywiście nie mogłam zostać w szatni, gdyby dziecko chciało się przytulić. I tak codziennie do piątku, koszmar! To wszystko przez ten cały covid, tak się tłumaczą, jak zwracam uwagę, że tak nie powinno być. Chyba naprawdę zastanowię się nad nianią.

Żeby nie było tak pesymistycznie, są też pozytywne odczucia.

Maja, mama prawie niespełna dwuipółletniego synka, relacjonuje: Adaptacja nie była idealna, na miarę naszych czasów i możliwości przedszkola. Dzieciaki przychodziły do przedszkola na ok. 2 godziny, po tym jak skończyły się zajęcia innych dzieci, czyli start był o 16:30. Pierwszego dnia byliśmy z dzieciakami, bo wszystko było na podwórku. Drugiego dnia dzieci były już w budynku, ale bez nas rodziców. My mogliśmy zostać na podwórku lub inaczej wykorzystać ten czas. Ogólnie młody fajnie dawał sobie radę i teraz jest tak samo. Najtrudniejsze jest zostawianie go, bo nie możemy wejść z nim do placówki, dać mu czas na wyciszenie z nami i spokojne wejście na salę. I to nie jest tak, że przedszkole nam to utrudnia. Nie, ciocie i właścicielka robią wszystko, by było dobrze. I czytając opinie mam na białostockich grupach, to mam niemal idealnie.

Maja opowiadała o przedszkolu prywatnym. Inna mama, której dziecko także chodzi do prywatnego przedszkola, ale terapeutycznego, mówi: Nasza grupa jest 5-osobowa, normalnie dzieci przychodzą z rodzicem. Z terapeutą idą do grupy, a rodzice mają oddzielną salkę przygotowaną, żeby napić się kawy itp. W razie czego panie wołają rodzica do dziecka. Ale też trzeba wziąć pod uwagę, że zdrowe dzieci szybciej się adaptują do nowego otoczenia i nowych osób. Przedszkole, o którym jest mowa, jest placówką dla dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności. Większość maluchów ma autyzm.

Zapytana przeze mnie, czy zdrowe dzieci nie powinny mieć prawa do łagodnej adaptacji, z entuzjazmem przytakuje, że tak – oczywiście!

Czyli można pochylić się nad prawidłową adaptacją, nawet w czasach pandemii.

 

Jak powinno być?

Właśnie? Jak powinna wyglądać taka prawidłowa adaptacja? Zapytałam o to specjalistkę.

Adaptacja to proces budowania u dziecka zaufania, że z innymi niż rodzice opiekunami, w innym miejscu niż dom, może być bezpieczne, zarówno na płaszczyźnie fizycznej, jak też emocjonalnej. To poczucie bezpieczeństwa jest możliwe, gdy dziecko nawiąże relację z nowym opiekunem i poczuje się w tej relacji na tyle pewnie, że będzie miało w sobie zgodę na rozstanie z rodzicem na kilka godzin. – tłumaczy Kamila Papaj, trenerka komunikacji empatycznej w duchu NVC i Self-Reg, logopedka. Jako przykład pozytywnego podejścia do adaptacji ze strony administracji przedszkola podaje przykład: w przedszkolu naszych dzieci dyrektorka przez wiele dni siedzi na podłodze przedszkolnego korytarza z maluszkami na kolanach.

Na blogu Kamili (kamyknadrodze.pl) znajdziecie obszernego e-booka na temat adaptacji, jeśli chcecie poszerzyć swoją wiedzę na ten temat.

Kamila poleciła mi także zasady adaptacji stworzone przez Jarosława Żylińskiego – psychologa w jednym z przedszkoli w Białymstoku.

A zatem krótko – na podstawie jego zaleceń prawidła adaptacja opiera się na:

  1. Zgodzie na rozstaniu z rodzicem.

Nad tym punktem rodzice powinny pracować odpowiednio wcześniej przed posłaniem dziecka do żłobka czy przedszkola. Ta faza adaptacji powinna być oparta na bezpiecznej więzi z rodzicem, czyli takiej, w której dziecko wie, że nawet jeśli mamy czy taty nie ma w pobliżu, może oddać się poznawaniu świata i podejmować nowe wyzwania.

W placówce ten etap powinien być przeprowadzany łagodnie. Rodzic powinien być w zasięgu wzroku dziecka (w przypadku idealnej formy – najlepiej w sali). Dziecko powinno samo zapragnąć odejść od rodzica i zająć się zabawą. Wychowawca przedszkolny co jakiś czas może dziecko do tego zachęcać.

Pobyt dziecka powinien być na początku krótszy, a wydłużanie powinno następować stopniowo. W momencie, kiedy dziecko całkowicie zaakceptuje pobyt w żłobku czy przedszkolu, dopiero wtedy obecność rodzica w pobliżu staje się zbędna.

U jednego dziecka może to potrwać tydzień, u innego miesiąc. Ale tylko dzięki takiej prawidłowej adaptacji dziecko nie zrazi się do przedszkola.

  1. Zbudowaniu relacji z wychowawcą.

Równocześnie z trenowaniem rozstań z rodzicem, dziecko nawiązuje więź z wychowawcą. Dziecko czuje się bezpiecznie, bo rodzic jest obok i wychowawca, nie narzucając się, krok po kroku buduje relację z dzieckiem. Kiedy już ma początki relacji z wychowawcą – rodzic powoli może zacząć też pracować nad swoim odejściem – ponieważ dziecko pozostanie w poczuciu bezpieczeństwa płynącego od wychowawcy. – ten cytat z zalecenie Jarosława Żylińskiego szczególnie zapadł mi w pamięć.

Pracowanie rodzica nad swoim odejściem i budowanie relacji z wychowawcą – często w normalnych warunkach przedszkola o tym zapominały – bo to kłopot? Bo „Po co? To przesada!” A teraz świetną wymówką staje się epidemia koronawirusa.

 

Dlaczego nie jest tak, jak być powinno?

Na koniec odniosę się do zaleceń sanitarnych stworzonych przez Urząd Miasta, kuratorium oświaty oraz regulaminy przedszkoli.

W skrócie sytuacja wygląda tak: Ministerstwo Edukacji we współpracy z Sanepidem wydaje zalecenia sanitarne, jak powinna wyglądać nauka w szkołach czy uczęszczanie do przedszkola w warunkach pandemii. Na tej podstawie swoje wytyczne tworzą samorządy.

W przypadku Białegostoku Urząd Miasta, a dokładnie Prezydent, jako organ zarządzający szkołami, przygotował rekomendacje do procedur bezpieczeństwa obowiązujących w miejskich szkołach i placówkach oświatowych od 1 września. Jak czytamy na stronie Wschodzący Białystok: Dyrektorzy na podstawie tych rekomendacji opracowali szczegółowe wewnętrzne regulaminy – procedury funkcjonowania swoich placówek, wzięli także pod uwagę wytyczne Ministerstwa Edukacji Narodowej, Ministerstwa Zdrowia oraz Głównego Inspektoratu Sanitarnego.

A zatem niektórzy dyrektorzy wzięli sobie chyba zbyt mocno do serca te sanitarne wytyczne. Wśród masek, dezynfekcji i dystansu, zabrakło dystansu do wytycznych i zwykłego zdrowego rozsądku. Wiem, padną głosy, że przecież bez odpowiednich środków ochrony, zaraz będzie masa zachorowań, a dyrektorzy będą pociągani do odpowiedzialności za zaniechanie procedur.

Dlatego mamy taką rzeczywistość: pośpiech w szatni, szybkie pożegnanie i brak możliwości pozostania w pobliżu dziecka. Jednak po przekroczeniu progu przedszkolnej sali, dziecko bez maseczki bawi się ramię w ramię z kolegami i koleżankami tymi samymi zabawkami. I tam już nie ma wirusa, tak?

 

Mały happy end (co robić, żeby było tak, jak być powinno)

Wiem, że wielu rodziców zgłaszało obiekcje do dyrekcji przedszkoli odnośnie procedur pozostawiania dzieci w placówkach. Niektóre przedszkola zaczęły dostosowywać się do próśb rodziców.

P., która ubolewała nad tym, że nowo przyjęte dziecko musiało zostać w przedszkolu cały dzień, dopowiada: Od tamtego komentarza zmieniły się trochę zasady, w tym tygodniu było można zabrać dziecko o 12 po obiedzie, i można już wejść z dzieckiem piętro wyżej pod takie szklane drzwi, które dalej prowadzą do sali.

Daleko do ideału, ale zawsze to jakiś początek.