Nie można mnie opanować… Wywiad z Anną Sokólską


Anna Sokólska, fot. Beata Marzec

Łuczniczka konna z wieloma sukcesami na koncie, instruktorka łucznictwa i jeździectwa, członkini ekipy pokazowej i trenerka koni. A przede wszystkim energiczna młoda kobieta, zarażająca śmiechem i tryskająca dobrym humorem! Mowa o Annie Sokólskiej, aktywnej białostoczance, z którą udało nam się ostatnio porozmawiać.

Anna Sokólska. Fot. Beata Marzec

I Międzynarodowe Zawody w Łucznictwie Konnym w Japonii i pani zwycięstwo! Ogromne gratulacje!

Dziękuję!

Łucznictwo konne to niezbyt znana w Polsce dyscyplina sportu. Proszę opowiedzieć coś więcej, jak to wygląda w Polsce i na świecie? Gdzie organizowane są takie zawody?

Definicja łucznictwa konnego? Najkrócej mówiąc: jedzie się konno i strzela z łuku do tarczy. Szczegóły techniczne są jednak zbyt skomplikowane, żeby na sucho opowiedzieć więcej szczegółów. Najlepiej zobaczyć na żywo. A zawody są organizowane i u nas i na świecie. W Polsce w tym roku przeprowadzono aż 8 edycji zawodów na poziomie lokalnym, krajowym i międzynarodowym. Na świecie takie zawody organizowane są najczęściej w Niemczech, Szwecji, Francji i na Węgrzech, a co roku od jedenastu lat w Korei – Mistrzostwa Świata. Ostatnio coraz więcej dzieje się w USA i Australii. Jeden raz, w 2014 zorganizowano zawody w Malezji, gdzie startowałam i zajęłam 5 miejsce w klasyfikacji generalnej (jako jedyna z Polski dostałam zaproszenie). No i te podwójnie pierwsze: pierwszy raz zawody zorganizowali Japończycy, pierwszy raz wygrałam całe zawody za granicą.

Ciekawostka jest taka, że obok różnych popularnych konkurencji łucznictwa konnego (koreańskiej i węgierskiej), od kilku lat jest też rozgrywana tzw. konkurencja polska, inaczej Polish Track, która naprawdę nie jest łatwa. Jest już organizowana na całym świecie i nieco odmienna od pozostałych. Tor jest dłuższy, ma od 400 do 700 metrów i w przeciwieństwie do innych nie jest prosty: są zakręty, czasami górki, więcej tarcz, rozmieszczonych w różnych miejscach – taki bardziej terenowy, bardziej bojowy i wymagający, gdzie konia trzeba czasami zwolnić, czasami przytrzymać, przyśpieszyć.

Czyli to nasz polski produkt eksportowy w łucznictwie konnym?

Tak! Mamy się czym chwalić, bo konkurencja zdobyła dużo sympatyków i jest organizowana prawie na całym świecie!

Łucznictwo konne to sport, w którym w jednej konkurencji rywalizują ze sobą kobiety i mężczyźni?

Tak, kobiety i mężczyźni startują razem. W zasadzie tylko jeździectwo i łucznictwo konne są takimi koedukacyjnymi dyscyplinami, przynajmniej z tych, które ja znam. I to jest fajne!

Ale więcej jest mężczyzn?

Oczywiście! Tak jak w jeździectwie, w którym wcześniej startowałam – było bardzo podobnie. Kobiet wręcz coraz mniej, mężczyźni zajmują najwyższe miejsca, tak samo jest w łucznictwie konnym. Wśród 10 osób na świecie, odnoszących największe sukcesy, nie ma innej kobiety oprócz mnie.

Tym większy pani sukces! To naprawdę robi wrażenie przy wspólnych dla kobiet i mężczyzn konkurencjach.

Tak, daję radę! (śmiech)

Sportowiec, członek ekipy pokazowej, trener koni, instruktor łucznictwa – sporo tego. Skąd brać na to czas? Jak dużo pani trenuje?

Bardzo dużo! Ciężko to policzyć. Teraz to mój zawód, staram się z tego wyżyć, więc w zasadzie to całe moje życie. Uczę łucznictwa i jazdy konnej ludzi, którzy zapragnęli poznać coś nowego i nauczyć się strzelać  czy to z ziemi czy konno. Chociaż nie ukrywam, że lepiej pracuje mi się tylko z końmi. Bardziej je rozumiem! Organizujemy też pokazy – razem z grupą pokazową AMM Archery, bo wiadomo, że do spektakularnych pokazów potrzebna jest większa ekipa. Sama w tym całym łucznictwie nie jestem. I chociaż sukcesy to indywidualna sprawa, to nie zapominam o pracy mojego trenera. To pierwsze miejsce w Japonii, to wynik praktycznie codziennych treningów i podpowiedzi trenera, czasem kolegów. Teraz jest trochę zimno i nieprzyjemnie, więc trenuję rzadziej. A przed nami zima i dlatego mam plan wyjechać na miesiąc do Afryki, na obóz treningowy. Powoli zbieram na to finanse. Mam kolegę w Afryce, więc sam pobyt nie będzie bardzo drogi, ale już koszt biletów lotniczych jest wyzwaniem dla mojego budżetu. Dlatego szukam sponsorów i napisałam projekt na zbiórkę pieniędzy na portalu Polak Potrafi. Nazywa się „Konno z łukiem na Olimpiadę”.

Mam nadzieję, że się uda i bardzo tego życzę! Teraz pytanie o konie. Skąd pasja do koni? Osoby kochające konie mówią, że są oczarowane ich szlachetnością i pięknem. A co pani kojarzy się z tymi zwierzętami?

Z tą pasją wiąże się dość śmieszna historia. Zaczęłam jeździć konno w wieku 17-18 lat, więc byłam już trochę stara… Rekreacyjnie można zaczynać późno, prawie w każdym wieku, ale jeśli wiąże się z jeździectwem jakąś przyszłość sportową, to jednak trzeba zacząć zdecydowanie wcześniej! A ja zaczęłam jeździć tak późno, bo już po prostu nie miałam co ze sobą zrobić! Rozpierała mnie energia, pomimo tego, że chodziłam na judo, to jeszcze mi było mało. Chciałam robić coś ze zwierzętami, bo wychowałam się na wsi wśród kotów, psów, aż w końcu zachciało mi się nauczyć jeździć konno i skończyłam też szkołę o kierunku hodowla koni. I tak z nudów i nadmiaru energii zaczęłam przygodę z jazdą konno. Od jeździectwa, poprzez skoki konne, które mi się trochę znudziły, doszłam w końcu do łucznictwa konnego i dzisiejszych sukcesów.

Konie są dobrymi partnerami?

Jak najbardziej! Bardzo uczą pokory! Obecnie mam jednego konia…

I ze swoim koniem jedzie się do Japonii?

Nie! Niestety nie. Na miejscu wypożyczają nam konie.

Tym bardziej pani sukces jest godny podziwu! Na nieznajomym koniu zdobyć mistrzostwo! Trzeba mieć ogromne wyczucie i podejście do takiego zwierzęcia.

No tak, trzeba po prostu umieć jeździć dobrze. Wyczuć konia i zrozumieć go. Tym bardziej, że w czasie zawodów zagranicznych nie ma czasu dłużej pojeździć na nowym koniu. Żeby można było chociaż dwa dni!… Czasem masz tylko godzinę, a często właściwie dopiero w czasie zawodów dosiadasz konia i albo się uda, albo się nie uda wylosować dobrego konia.

W końcu to zwierzę, które może się spłoszyć…

Tak, na tzw. ujeżdżalni, gdzie możemy wybrać konie, nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak zareagują w czasie zawodów, kiedy ktoś krzyknie, gdzie jest nagłośnienie, tłum i różne rzeczy, których koń może się wystraszyć. W Polsce startuję na swojej klaczy i staram się ją zabierać w kraju, gdzie się tylko da.

Jak się nazywa?

Eldetta. Wcześniejszy właściciel ją tak nazwał, a ja nie zmieniałam. Kupiłam ją jako czterolatkę, niezajeżdżoną i sama ją zajeździłam…

Zajeździłam w sensie…

Że zaczęłam ją szkolić do jazdy pod siodłem, wcześniej nikt na niej nie siedział. Spokojnie, ma się dobrze… (śmiech). To trochę mylące określenie! Eldetta po prostu jest teraz przygotowana do jeżdżenia pod siodłem.

Ania w akcji. Zdjęcie z zawodów w Japonii

Jeszcze w temacie jazdy konnej. Kobieta na koniu wygląda pięknie, a dodatek łuku sprawia, że jest jak z legend lub powieści fantasy. Oglądałam pani zdjęcia z zawodów – dynamiczne i piękne! Czy można się czuć kobieco podczas uprawiania takiego sportu?

Jakie trudne pytanie! Nie myślałam o tym w ten sposób. Nie mam czasu na takie babskie rozważania, raczej traktuję to poważnie i czuję się sportowcem, nie błądzę myślami w chmurach i nie zastanawiam się, jak to ja pięknie wyglądam! (śmiech). Jeśli chodzi o kobiece cechy, to raczej siła i wyczucie wchodzą tu w grę. No i realizacja planu.

Taka praktyczna kobiecość.

Dokładnie!

Gdyby któraś białostoczanka zapragnęła spróbować swoich sił w łucznictwie konnym: dla jakich kobiet to jest sport? Jakie trzeba mieć predyspozycje?

To sport dla wszystkich! Nie ma podziału na wiek, już w zasadzie od 10-12 roku życia można próbować ogarnąć, jak puścić strzałę z łuku… Do 80-90 roku życia, byle tylko mieć siłę na strzelanie z łuku i jazdę konną. Nie można bać się koni i trzeba mieć trochę siły i zręczności. Może to być fajny rekreacyjny sport dla każdego! Chociaż koń może czasem kogoś wystraszyć, jest wielki i się rusza…

O matko, on jest żywy! (śmiech)

No właśnie! Ale mamy specjalnie przystosowane konie do uczenia jeźdźców i pomagania im, więc nie jest tak trudno. Konie są bardzo inteligentne, ale też cwane. Za cukierek zrobią wszystko!

Pochodzi pani z Białegostoku, uczyła się pani w Supraślu. Co pani sądzi o naszym mieście? Czy sprzyja rozwojowi kobiet? Za co pani lubi Białystok?

Ja uwielbiam Białystok! Jest czystym, fajnym miastem, a przede wszystkim spokojnym. Nie ma tu takiego zgiełku, jak w innych dużych miastach, że ciągle za czymś biegniesz. Da się tu wszędzie szybko dojechać. Jest najlepszym miastem, a byłam już w wielu, również za granicą. Nie wyobrażam sobie mieszkać czy pracować gdzieś indziej.

A co z rozwojem, pracą?

Nie jest lekko, np. w sensie finansowym. Mówię pod swoim kątem. W Warszawie jest na pewno więcej klientów, ludzie lepiej zarabiają, więc stać ich na taki sport, który nie jest tani. No i tam ludzie są jakoś bardziej otwarci na takie nietypowe działania. Białystok jest jeszcze trochę zamknięty na hobbystyczne jeździectwo czy łucznictwo, chociaż jest w miarę tanio. Nie biorę 100 zł za godzinę lekcji i daleko mi do takiej kwoty!

Nie są to u nas popularne sporty.

No właśnie. Ze znajomymi działamy już dość długo na tym polu na Podlasiu, współorganizujemy np. Festiwal Tatarski, co roku zawody lokalne i międzynarodowe (w tym roku odbyły się w Jurowcach, w Skansenie) i dajemy też dużo pokazów łucznictwa konnego. Wszystko, żeby pokazać i promować tą dyscyplinę sportową. Pierwsze warsztaty łucznictwa konnego były organizowane 8 lat temu, u nas, w Supraślu. Od tamtego czasu koledzy przeszkolili bardzo dużo osób, w sumie jestem jedną z pierwszych kursantek. No i nadal się u nich szkolę. Może nie jest to sport bardzo popularny, ale z roku na rok łuczników konnych jest coraz więcej.

To chyba taka nasza polska specyfika: doceniamy to, co mamy dopiero wtedy, kiedy na świecie zrobi się wokół tego szum za sprawą np. polskiego sportowca.

No niestety. Ale dobre i takie chwilowe zamieszanie. Ostatnio nawet założyłam przez to fanpage, co nie do końca spodobało się moim znajomym (śmiech). To znaczy używają Facebooka, ale to, że można tak oficjalnie kliknąć Anna Sokólska – sportowiec – lubię to!, wydaje im się jakieś dziwne… To nawet dla mnie jest dość zabawne.

Na koniec odrobina prywaty – wyczytałam gdzieś, że pani ksywka to SzatAnka i że wzięła się między innymi od tytułu piosenki „Szatany” Piotra Roguckiego. Pytam o to, bo sama ostatnio polubiłam Comę, ich muzykę i wokal Roguckiego.

O, jak miło! Ekstra! Świetny ma głos, co? SzatAnka wzięła się też od mojego stylu życia – ciągle gdzieś biegam i coś robię, nie można mnie opanować, do tego tytuł piosenki ulubionego zespołu i idealna ksywka dla mnie!

Dziękuję bardzo za inspirującą rozmowę! Trzymamy kciuki za dalszy rozwój i sukcesy!

Dziękuję!

Rozmawiała Buhasia