Reportaż z codzienności – wywiad z Aliną Gabrel-Kamińską, fotografką narodzin


Fot. Alina Gabrel-Kamińska

Na swojej stronie pisze o sobie, że nie lubi używać słów – zamiast tego opowiada historie przy pomocy fotografii. Jej czarno-białe zdjęcia znakomicie oddają magię chwili i są pięknymi reportażami z codzienności rodzin, które jej zaufały i wpuściły do swojego świata.

Alina Gabrel-Kamińska, bo o niej mowa, na co dzień pracuje jako spec. ds. jakości i metrolog w dużej firmie. Robi też fotoreportaże z wydarzeń kulturalnych w Białostockim Ośrodku Kultury, a także sesje zdjęciowe. Jednak sesje te nie są typowymi, pozowanymi fotografiami. To raczej pełne naturalności „reportaże ze zwykłego dnia” lub niezwykłe, pełne magii i emocji zdjęcia takich szczególnych dni, jak narodziny!

 

To właśnie fotografia narodzin jest ulubioną fotograficzną pasją Aliny Gabrel-Kamińskiej, która w wywiadzie zdradziła, dlaczego jest to fascynującym i zarazem wymagającym zajęciem, choć bardzo w Białymstoku niedocenianym.

Alina Gabrel-Kamińska fotografuje od ponad 20 lat, od 6 lat profesjonalnie zajmuje się fotografią narodzin. Ma na swoim koncie kilka wystaw, nagród oraz publikacji w magazynach internetowych i papierowych. Wiele kadrów, wykonanych przez nią, można obejrzeć na jej stronie oraz profilu na Facebooku pod nazwą „Bez słów”.

 

Kiedy zapisywałam w kalendarzu nasze spotkanie, wyszło mi tak w skrócie „Wywiad Bez Słów”, czyli właściwie paradoks. Nasz wywiad nie mógłby się obyć bez słów, ale twoje zdjęcia jak najbardziej się bez nich obywają. Patrzę na nie i nic nie trzeba dodawać. Wygląda na to, że masz talent do zamykania w kadrze całej magii danej chwili.

 

Dziękuję! Uważam, że fotografia powinna sama się obronić. I dlatego nazwałam swoją stronę „Bez słów”. Poza tym – nie lubię mówić i nie umiem ładnie pisać. Kiedy chciałam wymyślić jakąś nazwę, to pierwsze, co mi przyszło na myśl, to właśnie „Bez słów”. Chcę pokazywać zdjęcia bez zbędnego opisywania czy dopisywania historii – wolę zostawić odbiorcom przestrzeń na własną interpretację. Co ktoś widzi? Jak to odczuwa? To dla mnie najważniejsze.

 

Na co dzień zajmujesz się czymś zupełnie innym niż fotografia. Skąd zatem pasja do robienia zdjęć?

 

Zaczęłam fotografować jeszcze w liceum, już ponad 20 lat temu. Właśnie wtedy kupiłam sobie pierwszy aparat analogowy. Potem na studiach, na Politechnice Białostockiej, trafiłam do Studenckiej Agencji Fotograficznej, działałam w niej przez całe studia, a przez rok byłam nawet prezesem. W taki sposób się doszkalałam. W liceum i na studiach fotografowałam aparatem analogowym, to była praca w ciemni. Dlatego większość moich zdjęć jest czarno-biała. Nie robię już na analogu, czego bardzo żałuję, ale zdjęcia czarno-białe ze mną zostały. Kolor – owszem – czasem pasuje, ale do czerni i bieli czuję szczególną miłość, która zaczęła się u mnie już dawno.

 

Fot. Alina Gabrel-Kamińska

 

Mam już zatem odpowiedź na kolejne moje pytanie, bo właśnie chciałam zapytać, dlaczego robisz głównie czarno-białe zdjęcia…

 

No to właśnie dlatego. Po studiach faktycznie kupiłam pierwszy aparat cyfrowy, ale robiłam nim głównie reportaże. Dopiero kiedy urodziły się moje dzieci, poczułam pasję do fotografowania dzieci. Przy moich porodach był oczywiście mój mąż, który też jest fotografem, więc sama też mam profesjonalne zdjęcia z porodów.

 

Mąż miał podwójną rolę – ojca i fotografa w tym samym czasie!

 

Tak. Dzięki temu mamy dość zabawną anegdotę z tym związaną. To było przy pierwszym porodzie. W pewnym momencie, kiedy leżałam w bólach, przyszedł anestezjolog i zobaczył u męża aparat. „O! A jaki ma pan aparat?”, „No taki, a taki obiektyw…”, „A wie pan co, ja mam taki… Próbował pan na takim obiektywie?”… Ja tu się zwijam z bólu, a oni sobie dyskutują w najlepsze o obiektywach!

 

Fotografia zbliża ludzi!

 

Dosłownie! W końcu przypomniałam panom o mojej obecności i poprosiłam, żeby jednak zamiast gadać, zajęli się mną. Także ta fotografia narodzin urodziła się właśnie 10 lat temu wraz z moim pierwszym dzieckiem, choć pierwsze próby prawie 15 lat temu, kiedy rodziła moja przyjaciółka, ale tak mocno z nią przeżywałam, że w końcu aparat przejął mój mąż.

 

Fot. Alina Gabrel-Kamińska

Zanim dojdziemy do pytań o fotografię porodową, chcę jeszcze wrócić do zdjęć czarno-białych. Mam wrażenie, że na nich bardziej widać emocje.

 

Tak. Czasem wydaje mi się, że kolor odbiera uwagę od danego momentu. A dzięki czerni i bieli można skupić się na tym, co rzeczywiście chce się pokazać. Czerń i biel jakby podkreślają, uwypuklają emocje.

 

Twoje zdjęcia są bardzo reportażowe, naturalne – codzienne wnętrza, zwykłe zachowania ludzi, brak pozowania. Czy łatwo przekonać klientów, że taka nieco naturalistyczna fotografia to tak samo dobra (a może jeszcze lepsza) pamiątka niż zdjęcia z pozowanej sesji w studio? Czy trzeba ich namawiać, by zdecydowali się na taki rodzaj zdjęć?

 

Namawiać nie muszę. Klienci najczęściej przychodzą do mnie z polecenia. Ale i tak zawsze pytam na początku: Czy widzieliście moje zdjęcia? Czy na pewno chcecie takie mieć? Nie czuję się swobodnie w pozowanych sesjach. W moim przekonaniu zdjęcia robione w czasie wspólnie spędzonego czasu, są bardziej naturalne, pełne emocji. Natomiast „ustawianie do zdjęcia” w moim odczuciu po prostu bywa męczące – zwłaszcza w przypadku małych dzieci. Jeśli klienci rozumieją moje założenia, chcą mieć takie naturalne kadry z dnia codziennego, bez „ustawianek”, wtedy wiem, że czujemy wspólny klimat i się umawiamy. Jeśli natomiast ktoś pyta, jakie mam stroje, czy mam jakieś ubranka dla dzieci lub czy mam scenografię – wtedy odsyłam do koleżanek, bo wiem, że to „nie mój klient”.

 

Opowiedz, jak wygląda sesja rodzinna w twoim wykonaniu. Jak pracujesz? Rodzina zaprasza cię do siebie i żyje swoim codziennym życiem, a ty w międzyczasie robisz im zdjęcia?

 

Tak, dokładnie. Staram się być obserwatorką i reportażystką. Najczęściej to dzieci nie wytrzymują i są dwa scenariusze – są zafascynowane obcą osobą w domu i wtedy skupiają na mnie, na tym co robię, z każdym naciśnięciem spustu migawki chcą zobaczyć zdjęcie, pozują. Czasem zaczynają się ze mną bawić, więc wtedy robię zdjęcia w trakcie zabawy. A niektóre dzieci z kolei bardzo się wstydzą. Wtedy staram się najpierw z nimi zapoznać, zdobyć ich zaufanie i zaczynam fotografować dopiero wtedy, kiedy się otworzą. Większość fotografów stawia na krótkie sesje – pół godziny i koniec. Mój sposób pracy sprawia, że trwa to kilka godzin – dwie, trzy, czasem nawet dłużej. Pytam moich klientów, o której wstają i zapowiadam się, że przyjdę na śniadanie, proszę by zachowywali się naturalnie – że mogą być w piżamach, dzieci mogą nawet jeszcze spać. Wypijam z domownikami kawę i zaczynam dokumentować ich zwykły dzień, robię zdjęcia w trakcie ich codziennych czynności.

 

Fot. Alina Gabrel-Kamińska

 

W ten sposób tworzysz piękne reportaże z codzienności.

 

Tak i ta codzienność jest wspaniała. Czasem wychodzimy na spacer – ogólnie trochę to trwa. Przyznaję, że niewiele osób potrafi się tak otworzyć i pokazać swoją naturalność.

 

Większość osób uważa chyba, że fotografia na pamiątkę musi być pozowana, w pięknych, wystylizowanych strojach – mamy po prostu wyglądać idealnie. Nie doceniamy chyba prawdziwego życia, jakbyśmy nie chcieli go zapamiętać? A przecież to właśnie codzienne emocje zostają w nas na zawsze.

 

Coś w tym jest. Wiele kobiet, umawiając się na sesję, specjalnie się do nich przygotowuje – robią makijaże, fryzury, wybierają stroje. I ja to szanuję – to jest czyjś wybór i potrzeba. Czasem moje klientki, pomimo tego, że chcą mieć takie naturalne reportażowe zdjęcia, nie chcą się fotografować bez makijażu czy podczas porannego rozgardiaszu i to jest OK – mówię wtedy, że po prostu przyjdę później. Jeśli „czujemy się” wzajemnie nie ma problemu żebym zrobiła kilka „ustawianych” zdjęć w trakcie reportażowej sesji.

 

Twój sposób pracy to trochę wkraczanie w intymną strefę rodziny. Przyłapujesz domowników np. przez uchylone drzwi łazienki, w dziwnych pozach (np. w trakcie kucania czy podnoszenia dziecka) – nie zawsze są to pozy, które chcemy komuś pokazać.

 

Tak, dokładnie. Dlatego wielu zdjęć nie publikuję na swojej stronie czy Facebooku. To są fotografie rodzinne, intymne, do domowego archiwum – taka pamiątka z codzienności, którą nie pochwalimy się na Facebooku, bo np. ktoś jest w majtkach, czy nawet dzieci są bez majtek. To bardzo prywatne zdjęcia.

 

I w tym miejscu muszę zapytać wreszcie o fotografię porodową – bo to chyba jeden z najintymniejszych momentów, które można sfotografować – czyjeś narodziny! Kiedy oglądałam zdjęcia z sesji porodowych zrobionych przez ciebie, to chciało mi się po prostu płakać – takie z nich biją emocje!

 

Rozumiem, bo ja płaczę, kiedy je robię! Oczywiście powstrzymuję się jak mogę, bo muszę przecież robić wtedy zdjęcia, ale to jest taka dawka emocji i adrenaliny, że czasem nie sposób się nie wzruszyć! Obok rodzinnej fotografii reportażowej, to właśnie porody uwielbiam fotografować najbardziej. Niestety wiele kobiet nie chce takich zdjęć – uważają, że to zbyt intymny moment. „A! Bo nie chcę, aby ktoś patrzył między nogi!”, „Będę brzydka, nieumalowana, spuchnięta.” Wiele osób nie jest przekonanych do zdjęć w czasie porodu, a później – jak już pokazuję zdjęcia – to wszyscy są nimi zachwyceni. Już nie chodzi konkretnie o moje zdjęcia, ale ogólnie o takie z porodów.

 

Fot. Alina Gabrel-Kamińska

 

Dopiero wtedy widzą tę magię chwili. Wiadomo, że w czasie porodu wygląda się, jak się wygląda – to przecież fizjologia.

 

Tak, ale ja nie jadę na poród, by fotografować fizjologię, a emocje towarzyszące podczas najważniejszego dnia w życiu każdego człowieka – narodziny, przyjście na świat dziecka – powstaje zupełnie coś nowego! Ciężko to do czegoś porównać, nawet do ślubu – miłość do dziecka jest bezwarunkowa, więc uwiecznienie narodzin tej miłości to magia. Niestety w naszym mieście i regionie fotografia narodzin, bo tak wolę o tym mówić – narodzin, nie porodowa – jest zupełnie niedoceniana. Wiele osób wręcz negatywnie do niej podchodzi, nie rozumie, „po co to pokazywać”. Warto jednak pamiętać, że tych zdjęć nie trzeba nikomu pokazywać – wystarczy zachować je dla siebie. I zawsze jestem wdzięczna mamom, które pozwalają mi na publikację, dzięki czemu mogę odczarować negatywne emocje towarzyszące porodom. Mogę pokazać, że poród to nie tylko ból, ale miłość i owoc miłości przychodzący na świat. To narodziny mamy i taty.

 

Jak to wygląda z punktu widzenia szpitala czy kliniki? Pozwalają bez problemu na takie sesje?

 

Nie. To w Białymstoku ogromny problem dla mnie, bo do szpitala jako fotograf nie wejdę. Mogłabym, jeśli byłabym jedyną osobą towarzyszącą, ale jako dodatkowa – już nie. Wiem, że w Warszawie nie ma z tym problemu – są fotografki, które wchodzą do szpitali i nie ma problemu, żeby z rodzącą był mąż, doula i jeszcze fotograf. Tam jest inne podejście, inna świadomość. U nas natomiast (pomijając pandemię, bo przez nią przez pewien czas nawet ojcowie nie mogli uczestniczyć w porodach) – jest to niemożliwe. Nie mam pojęcia, jak to zmienić. W prywatnych klinikach jest czasem możliwość, ale szpitale państwowe w Białymstoku nie są otwarte na taką działalność. Nie rozumiem tego, bo ja jadąc na poród nie chcę ingerować w pracę personelu, dokumentować ich działania, patrzeć na ręce. Jestem tam dla rodziców. Chcę pokazać ich relacje, ich emocje.

Jeden raz fotografowałam w szpitalu, ale byłam jako osoba towarzysząca. Drugi na zlecenie dla pewnej fundacji. Dziecko było bardzo chore i nie wiadomo było co się wydarzy, a rodzice chcieli mieć zdjęcia z ukochanym dzieckiem. Wcześniej odbyłam rozmowę z psycholog, która pytała mnie, czy dam radę podjąć się czegoś takiego, a ja postanowiłam spróbować. To miała być jedyna pamiątka dla rodziców. Pomimo, że miałam specjalne pismo do ordynatora, przygotowane przez fundację, to i tak był problem. Chodziłam od położnej do położnej, od jednego lekarza do drugiego. W końcu, po 10 godzinach siedzenia na korytarzu, wpuszczono mnie dopiero na ostatnią fazę porodu, ale też dosyć niechętnie. Z jednej strony się nie dziwię, bo nie było wiadomo, w jakim stanie będzie dziecko. Ostatecznie chłopiec urodził się żywy, niestety zmarł po 3 miesiącach. Później pisali do mnie jego rodzice, że są przeszczęśliwi, że byłam z nimi, bo dzięki temu mają jedyne zdjęcia dziecka, gdzie jest ono bez tych wszystkich rurek i okablowania – chłopiec przez te 3 miesiące był cały czas w szpitalu, podłączony do aparatury. Walka o jego życie niestety się nie udała. Zdjęcia dziecka w ich ramionach tuż po narodzeniu okazały się ich jedyną pamiątką.

 

Fot. Alina Gabrel-Kamińska

 

To zlecenie było prawdziwym wyzwaniem! A jeśli chodzi o inne wyzwania czy marzenia związane z fotografią – masz jakieś do zrealizowania?

 

Chciałabym właśnie, by białostockie szpitale otworzyły się na fotografię narodzin. Marzę o tym, bym mogła bez problemu jeździć do szpitala i fotografować narodziny.

To piękna sprawa, ale przy okazji wspomnę, że też wymagająca i pełna wyrzeczeń. Fotograf mając zlecenie na ślub czy chrzciny wie dokładnie, którego dnia, o jakiej godzinie odbędzie się uroczystość oraz jak długo będzie musiał pracować. A ja jestem w gotowości 24 godziny na dobę przez 4 tygodnie. Muszę mieć telefon dzień i noc włączony. Aparaty i cały sprzęt muszę wszędzie ze sobą wozić. W tym czasie nie mogę zaplanować innych zleceń, nie mogę wyjechać . Muszę mieć opracowany plan opieki nad dziećmi. Czasem jestem zmuszona zrezygnować z różnych rodzinnych planów jak urodziny, występ w szkole. Zdarzało się tak, że po 8h pracy w firmie jechałam do porodu i przez całą noc i ranek byłam przy narodzinach, więc na nogach byłam 24h. Nie da się porodu zaplanować (poza cc) i przewidzieć jego trwania. Poród może trwać 4, ale i 30 godzin, może być falstart i przez ten cały czas ja jestem z mamą. Jest to logistyka na wyższym poziomie. Także bardzo wymagająca praca, ale dająca wiele satysfakcji i spełnienia.

 

Opowiedz proszę jeszcze o fotografowaniu porodów domowych. Mam wrażenie, że to właściwie takie dwa w jednym: fotografia narodzin i jednocześnie trochę reportaż z codzienności – w międzyczasie „cykniesz” gdzieś męża w kuchni, czy innych domowników w oczekiwaniu snujących się po mieszkaniu… To miejsce zupełnie inne niż szpital – totalnie intymne, dające przestrzeń na zrobienie pięknych zdjęć.

 

Porody domowe są niesamowite! W trakcie wszystkich, przy których byłam, kobiety czuły się zaopiekowane i bezpieczne. Ból oczywiście zawsze jest – widać to na zdjęciach, ale jest też spokój. I naturalność, wolność . W takiej sytuacji fotografuję nie tylko mamę, ale też relacje między rodzącą kobietą a jej partnerem. Jeśli są starsze dzieci, to także te dzieci czy zwierzęta domowe, które zupełnie inaczej zachowują się w czasie porodu, czują, że dzieje się coś ważnego. Są sceny zabawy dzieci czy taty z dziećmi. Jest co robić, nawet jeśli poród trwa 8 godzin. Najlepiej jest wtedy, kiedy jestem wcześniej – kiedy jeszcze kobieta jest w stanie przytulić się do męża, bo później to czasem włącza się etap „Nie podchodź do mnie!”.

Warunki przy domowym porodzie bywają dla mnie trudne jeśli chodzi o światło. Jeśli narodziny następują w ciągu dnia, to często nie ma problemu, bo jest światło dzienne. Chociaż nawet w dzień wiele mam potrzebuje intymności – są wtedy zasłonięte okna, mało naturalnego światła. W nocy natomiast często są włączone tylko jakieś lampki i palą się 4 świeczki. To spore wyzwanie, muszę doskonale znać swój sprzęt i wiedzieć, jak poradzić sobie w trudnych warunkach.

Często przy domowych porodach muszę też wiedzieć, co gdzie i jak – choćby, gdzie znaleźć kubek, żeby się napić, bo przecież nikt mnie nie będzie „obsługiwał”. Czasem to ja pomagam, jeżeli jest położna, którą znam, np. Gosia Górska, zdarza się, że mówi np. „Alina, podaj mi podkład”, wtedy przynoszę, staram się przy okazji być użyteczna. Gosia stara się pomagać też mnie, mówiąc np. „Stań z tej strony, tu będzie widać buzię”. Oczywiście muszę zastrzec, że w sprawie tego typu zdjęć, czyli wychodzącego dziecka, ustalam wcześniej z mamą, czy w ogóle życzy sobie mieć takie zdjęcie. Pytam, czy mam fotografować moment, kiedy główka dziecka wychodzi. Najczęściej klientka odpowiada mi: „Alina, ufam ci, zrób tak, żeby było pięknie”.

 

Wspaniałe podsumowanie! A na koniec chcę jeszcze zapytać o życie w Białymstoku. Jak ci się żyje w naszym mieście? Za co je cenisz?

 

Dobrze mi się żyje. Oczywiście brakuje mi tego, o czym wspominałam wcześniej – żebym mogła robić zdjęcia narodzin w szpitalach. Na co dzień mam stałą pracę w fabryce, ale chciałabym bardzo robić jeszcze więcej fotografii z narodzin. Marzę też o tym, by więcej osób w naszym mieście otworzyło się na naturalną fotografię. W Białymstoku podoba mi się to, że mam tu dużo fajnych ludzi i że dzieją się tu ciekawe rzeczy. Jestem fotografem na festiwalach w Białostockim Ośrodku Kultury i cieszy mnie to, że mam możliwość uczestniczenia w tych imprezach jako fotograf, szkoda tylko że zrezygnowano z back stage Dni Sztuki Współczesnej, to dla mnie takie „narodziny” festiwalu. Co jeszcze?… Podoba mi się moje osiedle. Słoneczny Stok jest taki zielony! Poza tym mamy wszędzie blisko, można dojechać w każdy zakątek miasta nawet rowerem.

 

Dziękuję bardzo za rozmowę i trzymam kciuki za twój fotograficzny rozwój, zwłaszcza w dziedzinie fotografii narodzin w naszym mieście!

 

Dziękuję!

 

Rozmawiała: joankabu

Zdjęcia: Alina Gabrel-Kamińska Bez Słów